Niestety na trzech meczach zakończyła się zwycięska seria naszej drużyny. W środę po meczu pełnym zażartej walki, musieliśmy uznać wyższość gości z Warszawy, którzy trafiali tego dnia na bardzo dobrej 50% skuteczności z dystansu.

 

 

W środowym meczu byliśmy świadkami granej przez oba zespoły bardzo nowoczesnej koszykówki. Szybkie tempo gry, wiele odrzutów piłki na obwód, ale przede wszystkim wiele prób oddanych z dystansu. Tak właśnie powinno grać się w dzisiejszych czasach, jeśli chce się zwiększać szanse na odniesienie zwycięstwa. Doskonale wiemy, że zdobyte 3 punkty z dystansu, zawsze będą oznaczać dla drużyny więcej niż tylko 2 oczka. Dlatego też najmniej efektywnym elementem jest rzucanie dzisiaj długich dwójek z okolic 5-6 metra. Zarówno Astoria, jak i Legia miały tego świadomość, więc próbowały jak najwięcej swoich sił zza linii 6.75 m. Na nieszczęście dla nas to legioniści trafili tego dnia aż 50% takich właśnie rzutów (9/18), kiedy u nas szczególnie w drugiej połowie zawodziła już skuteczność (3/22).

Już po początkowych minutach wiedzieliśmy, że Astoria do tego meczu podeszła bardzo zmotywowana. Dużo walki na parkiecie i twarda obrona deski nastrajały nas pozytywnie, tym bardziej, że to czarno-czerwoni przejmowali inicjatywę, a goście wydawali się być tym faktem zaskoczeni. Świetny był szczególnie Piotr Robak, który bardzo sprytnie mijał obronę rywali, a w okolicach pomalowanego miał już dwie opcje do wyboru. Albo oddawał piłkę na obwód do niepilnowanych kolegów, lub po prostu wchodził pod obręcz i tam starał się wypracować punkty podaniem czy celnym lay-upem. Goście starali się zaskoczyć nas zakładaniem tzw. „pułapek”, czyli ustawianiem podwojeń na rozgrywającym na 7-8 metrze boiska, ale po kilku minięciach odeszli od tego pomysłu.

Z dalszym przebiegiem meczu obie drużyny nieco zmieniły swoje podejście taktyczne, ale lepiej zaczęła na tym korzystać Legia. Nie była to jednak kwestia usprawnień, ponieważ gospodarze bardzo dobrze radzili sobie w obronie, ale raczej skuteczności rzutowej, której w żaden sposób nie da się przed meczem zaplanować. Pomagała w tym gra na obwodzie Tomasza Andrzejewskiego czy Marcela Wilczka, którzy zawsze grożą na dystansie, a przy okazji wyciągają wysokich spod kosza. To otwiera drogę do pewnych penetracji, które później kończą się punktami lub przewinieniem. Takich akcji widzieliśmy tego dnia bardzo dużo. Przyjezdni jednak nie potrzebowali wyłącznie takich zagrań, bo rzucali z dystansu na bardzo dobrej skuteczności, co zaznaczyliśmy już na samym wstępie.

Podopiecznych Przemysława Gierszewskiego mogła najbardziej zaskoczyć postawa rozgrywającego Łukasza Wilczka. Jest to gracz, który na przestrzeni tego sezonu trafiał dotychczas na zaledwie 23.4% skuteczności z dystansu. Nasi koszykarze umyślnie więc zostawiali miejsce temu graczowi (przechodzili pod zasłoną), aby pomóc kolegom na innych pozycjach, a wspomnianego Wilczka zmusić do nieefektywnego rzutu. Ten gracz początkowo powstrzymywał się przed tego typu zagraniem i raczej wybierał odegrania do kolegów. Wiedział, że nie jest to jego najmocniejsza strona, a Asta liczyła po prostu na niecelne próby wskazanego zawodnika lub odegrania do innych partnerów. Z biegiem czasu rozgrywający Legii trafił jednak 3 takie próby z dystansu i to na zaledwie 4 oddane rzuty, a co ciekawe wtedy akcje i rozrzut piłki były grane właśnie pod niego. Gracz ten poczuł się pewnie na dystansie i zapewne zadziwił tym nie tylko siebie.To ewidentnie podcięło nam skrzydła, bo Łukasz Wilczek rzucił tego dnia w sumie 19 punktów, co nie zdarza mu się zbyt często i był raczej najlepszym zawodnikiem na boisku, przy okazji aplikując jeszcze 6 asyst.

Kontrolę nad wydarzeniami zaczęliśmy tracić w końcówce II kwarty. Wtedy prowadziliśmy jeszcze 39:38, ale w ciągu 90 sekund goście zrobili szybki „run” 8:0 i po przerwie musieliśmy gonić wynik. Cały czas udawało nam się nawiązywać walkę z Legią, ale nie ma co ukrywać, że na dzień dzisiejszy to goście dysponują bardziej szerokim i doświadczonym składem, więc umiejętnie rozłożyli siły na całe 40 minut meczu. Kiedy wydawało się, że Asta może zagrozić rywalowi, to natychmiast 2-3 skuteczne akcje Legii przywracały sytuację do stanu sprzed przerwy. Astorii zdarzały się zbyt długie fragmenty bez zdobyczy punktowej, co przy tak wymagającym rywalu i przede wszystkim grającym na bardzo dobrej skuteczności, nie pozwoliło na odniesienie korzystnego wyniku. Ostatecznie przegraliśmy więc w stosunku 73:87.

Kibice nie mogli jednak narzekać tego dnia na brak emocji, ponieważ na parkiecie zobaczyliśmy bardzo walczących koszykarzy. Zarówno Astoria, jak i Legia chciały ten mecz za wszelką cenę wygrać i nikt nie odpuszczał właściwie żadnej piłki. U nas najlepszy był Piotr Robak (19 punktów z 12 rzutów, 5 asyst), a jak zwykle wszystko dawał z siebie Dorian Szyttenholm (15 punktów z 10 rzutów, 8 zbiórek i 3 asysty). Zazwyczaj dwucyfrowym dorobkiem popisuje się Hubert Mazur i nie inaczej było tym razem (17 punktów z 16 rzutów), natomiast Mateusz Fatz nie ustępował pod koszem wyższemu Trybańskiemu i miał 3/5 z gry. Aby myśleć o kolejnych zwycięstwach, lepszą pomoc musi dać z pewnością ławka rezerwowych (dzisiaj tylko 14 punktów).

Kolejny mecz „Asta” rozegra już w sobotę, a naszym przeciwnikiem w Katowicach będzie Mickiewicz Romus (godz. 18.00).

 

Astoria Bydgoszcz – Legia Warszawa 73:87 (21:19, 18:27, 14:19, 20:22)

Astoria: Robak 19 (2x3), Mazur 17 (1x3), Szyttenholm 15, Laydych 4, Lewandowski 4 oraz Fatz 8, Grod 6, Kutta 0, Barszczyk 0, Łucka 0

Legia: Łukasz Wilczek 19 (3x3, 6 as.), Aleksandrowicz 13 (2x3), Trybański 13, Parzych 9 (3x3), Marcel Wilczek 5 oraz Linowski 7, Szumełda-Krzycki 6, Bierwagen 5, Andrzejewski 5 (1x3), Kosiński 5