Skoro po spotkaniu w Rzeszowie stwierdziliśmy, że był to mecz bez historii, należy uderzyć się w pierś i to samo napisać teraz. Szkoda niestety, że w drugą stronę… Jakakolwiek historia w tym starciu miała miejsce jedynie do stanu 9:8, gdy po celnej trójce Marcina Nowakowskiego zbliżyliśmy się do rywali na punkt.
Później nastąpił już jednak odjazd gospodarzy, czego nie byliśmy w stanie zastopować. Na tablicy było już nawet 19:8, ale w końcówce pierwszej kwarty sprawy w swoje wziął jeszcze Martyce Kimbrough i zbliżyliśmy się do „Sokołów”. W kolejnej odsłonie wtorkowego spotkania podopieczni Dariusza Kaszowskiego nie pozostawili nam już jednak złudzeń i ustawili mecz.
Po obu stronach parkietu szalał Biram Faye, który w całym starciu popisał się double-double, choć mógł mieć i triple-double, gdyż aż siedmiokrotnie blokował naszych zawodników. Momentami mocno podcinało nam to skrzydła. Akcja mogła wyglądać bardzo dobrze i składnie, ale w sytuacji, gdy naprzeciwko naszych stawał Faye, nie było czego zbierać.
Słabsza była też przede wszystkim nasza forma rzutowa. Prawie 38 procent w rzutach z dystansu w Rzeszowie, zamieniliśmy na ledwie 19 procent za trzy w Łańcucie. Mieliśmy też aż 16 zbiórek mniej niż przeciwko Resovii i 13 asyst (w niedzielę 21). Te wszystkie składowe spowodowały, że podrażniony porażką w Opolu Sokół wzniósł się przeciwko nam na wyżyny i mimo braku Filipa Małgorzaciaka i podkoszowego Mateusza Kulisa, ograł nas dość bezlitośnie (w drugiej połowie ani razu rywale nie prowadzili z nami różnicą mniejszą niż 20 „oczek”).
Na uwadze należy mieć jednak bardzo wczesny etap sezonu i to, że brakuje nam jeszcze zgrania, które powinno przyjść z czasem. Na pewno więc nie jesteśmy tak świetni, jak mógłby to sugerować niedzielny wynik, ale nie jesteśmy też zapewne tak słabi, jak można by wnioskować po meczu w Łańcucie. Cały czas będziemy mocno pracować i zamierzamy iść do przodu z naszą formą i zgraniem, więc głów na pewno nie zwieszamy.
Teraz przed nami tygodniowa przerwa i 9 października podejmiemy w SISU Arenie GKS Tychy. Możemy obiecać, że do tego czasu zrobimy co tylko w naszej mocy, by spotkanie z rewelacją poprzedniego sezonu w Pekao S.A. I lidze zakończyło się zupełnie inaczej niż mecz w Łańcucie.
Muszynianka Sokół Łańcut - Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz 86:58 (21:15, 24:8, 21:14, 20:21)
Muszynianka Sokół: Mateusz Bręk 16, Biram Faye 15 (13 zb.), Mateusz Kaszowski 13, Patryk Kędel 9, Marcin Kowalczyk 6 - Łukasz Kłaczek 11, Maciej Puchalski 9, Bartosz Czerwonka 4, Maciej Noga 3, Hubert Kurek 0, Jakub Stupnicki 0.
Enea Abramczyk Astoria: Szymon Kiwilsza 13, Marcin Nowakowski 3, Jakub Andrzejewski 2, Patryk Wilk 2, Karol Kamiński 0 - Martyce Kimbrough 12, Filip Siewruk 10, Wojciech Dzierżak 9, Mateusz Czempiel 5, Piotr Wińkowski 2.