Tadeusz Nadolski (Express Bydgoski)
W cyklu rozmów z byłymi koszykarzami Astorii prezentujemy wywiad z wychowankiem klubu, Dariuszem Barszczykiem. Graczem, który sześć lat swojej kariery spędził w Białymstoku.
Dariusz Barszczyk (z prawej) i kibic Astorii, zajmujący się historią klubu Mariusz Rybka
Tadeusz Nadolski: Nasze wywiady zawsze zaczynamy od pytania - skąd się wziął pomysł na basket w Pana życiu?
Dariusz Barszczyk: Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się w Szkole Podstawowej numer 26, do której uczęszczałem, i od popularnych do dziś turniejów sprawnościowych „Białego Misia”, organizowanych wówczas przez nieistniejący już „Dziennik Wieczorny” (obecnie przez „Gazetę Pomorską” - dop. T.N.). Z tej grupy dzieciaków utworzono drużynę koszykówki, a pierwszym naszym szkoleniowcem był Czesław Woźniak, późniejszy założyciel, trener i prezes Basketu 25. Pod kierunkiem Woźniaka zajęliśmy, między innymi, trzecie miejsce w ogólnopolskim turnieju minibasketu trzecich klas. Potem przejął nas Aureliusz Gościniak. Uczestniczący w naszej rozmowie Mariusz Rybka, zajmujący się historią Astorii, dopowiada: - W wycinkach prasowych znalazłem informację z sezonu 1982/1983 o rozgrywkach ligi bydgoskich szkół podstawowych, w których Darek został królem strzelców (222 pkt w 10 meczach), a jego zespół zajął drugie miejsce za SP 47. A Dariusz Barszczyk dodaje: - Pamiętam, że w jednym meczu zdobyłem 68 punktów. A za wygranie klasyfikacji dostałem nagrodę, którą mam do dzisiaj, szachy.
Należy Pan do pokolenia Astorii, które w połowie lat osiemdziesiątych odnosiło duże sukcesy na młodzieżowych parkietach.
Ta grupa to były roczniki 1968, czyli mój, i 1969. Tu można wymienić, między innymi, Grzegorza Skibę, Krzysztofa Bebyna, Jacka Robaka, Andrzeja Raczkiewicza, Tomasza Warchała, czy świętej pamięci Wojciecha Warczaka. My tworzyliśmy bardzo fajną ekipę kolegów. Wszyscy chcieli pracować, nikt się nie oszczędzał. Spotykaliśmy się także poza boiskiem. Takiej chemii w ciągu całej kariery nie spotkałem ani wcześniej, ani później. Najlepszym dowodem tych więzów jest to, że do dziś utrzymujemy bliskie kontakty.
Duży wkład w wasze sukcesy mieli zapewne też trenerzy klubowi?
Ja w Astorii zaczynałem u Pawła Bazylego, choć na początku byłem takim powiedzmy dwunastym zawodnikiem. Potem z Aureliuszem Gościniakiem i Ryszardem Mogiełką zdobywaliśmy mistrzostwo Polski kadetów i juniorów. Dużo zawdzięczaliśmy też Maciejowi Mackiewiczowi, bo chyba pięciu z nas trenowało z seniorami. Tak się ułożyło, że te sukcesy przychodziły w cyklach dwuletnich - 1985 r. złoto kadetów, 1987 r. juniorów i w 1989 r. awans do pierwszej ligi, czyli obecnej ekstraklasy.
Ze statystyk umieszczonych na stronie klubowej wynika, że na najwyższym szczeblu nie grał Pan zbyt wiele?
To przez moje problemy z barkiem. Ten uraz doskwierał mi przez całą karierę. Jak szedłem na deskę i niewłaściwie ułożyłem rękę, to mi wyskakiwał. Jak obliczyłem w trakcie mojej gry stało się to piętnaście czy szesnaście razy. Gdyby nie te problemy, to pewnie by mnie w Bydgoszczy zatrzymali, ale się przestraszyli. Miałem już uzgodniony kontrakt, miałem za rok dostać mieszkanie. Stało się inaczej...
No właśnie. Jak Astoria opuściła szeregi I-ligowców, Pan zdecydował się na przenosiny do Białegostoku, notabene razem z nieżyjącym już Jackiem Kozłowskim. Skąd taka decyzja?
Nie ukrywam, że dostałem propozycję finansową dwa razy lepszą niż miałem w Astorii. Poza tym Instal w 1990 roku awansował do II ligi. Tam były duże apetyty na grę w ekstraklasie. Stworzył się fajny skład, było dwóch bardzo dobrych Litwinów, nas dwóch z Astorii plus kilku niezłych graczy miejscowych. Na treningach wyglądało to świetnie, ale ta suma indywidualności nie przekładała się do końca na grę w lidze. Nie było takiej chemii, o jakiej mówiłem wcześniej, była w „Aście”. Ostatecznie awans udało się wywalczyć pod wodzą Aleksandra Krutikowa, dopiero w sezonie 1994/1995, po turnieju barażowym w Ostrowie.
W Białymstoku spędził Pan sześć lat. Jak wspomina Pan ten czas?
Jeśli chodzi o sprawy osobiste, to super wspominam. Tam poznałem moją żonę Kasię, tam urodziła się nasza córka Paulina. Jeśli chodzi o sprawy sportowe, to nie do końca mogę być zadowolony. Wspomniane już problemy z barkiem powodowały, że w trakcie gry to cały czas siedziało w mojej głowie. Dlatego z czasem mniej już angażowałem się w walkę pod koszem, bo jako junior grałem na pozycji numer cztery, a wolałem wyjść na obwód i rzucać z dystansu. Fakt, że „rączkę” miałem i... wpadało. Generalnie to byłem zawodnikiem zadaniowym, w obronie miałem przede wszystkim wyłączyć z gry najlepszego strzelca rywali.
Aż wreszcie skończył się sezon 1995/1996. Instal się utrzymał w I lidze po turnieju barażowym w Pruszkowie, na którym awans wywalczyła Noteć Inowrocław. Pan w 21 meczach zapisał średnią zaledwie 3,1 pkt?
Grałem już mało, i to nawet nie przez kontuzje. Siedziałem głównie na ławce. Stało się oczywiste, że trzeba coś zmienić.
I wrócił Pan do Bydgoszczy?
Astorię objął wówczas Aleksander Krutikow. Rozmawiał ze mną i zapytał, gdzie odejdę z Białegostoku. Ja powiedziałem, że jeszcze nie wiem. No to dawaj tutaj, usłyszałem.
„Asta” miała wówczas niezły skład, który w sezonie 1996/1997 mógł walczyć o awans do ekstraklasy. Nie wyszło?
Moim zdaniem w zespole zrobiło się duże zamieszanie, gdy tuż przed końcem rozgrywek sprowadzono Andrieja Klemeza. Był to super zawodnik. Ale grał pod siebie. Zdobywał dużo punktów, średnio powyżej dwudziestu, niestety, na niskiej skuteczności. W efekcie przegraliśmy półfinał play off ze Stalą Ostrów.
To był już ostatni sezon w Pana koszykarskiej karierze. W wieku 29 lat zdecydował się Pan powiesić buty na kołku?
Zacząłem mieć także problemy z kolanami. W play offach grałem już śladowo. Po zakończeniu sezonu miałem robioną artroskopię. Otrzymałem propozycję z Pleszewa. Pojechałem tam w czasie wakacji, rozpocząłem treningi, ale noga mnie bolała i postanowiłem sobie dać spokój.
Czy pamięta Pan swój najlepszy mecz w karierze?
Tego nigdy nie zapomnę. 14. listopada 1992 roku w pojedynku Instalu ze Spójnią Stargard zdobyłem 30 punktów, trafiając osiem trójek. To był... dzień mojego ślubu!
Przejście ze sportu do „normalnego” życia odbyło się bez problemów?
Tak. Ukończyłem studia na Akademii Techniczno-Rolniczej w Bydgoszczy na kierunku zarządzania i marketingu. Pracę jako przedstawiciel handlowy firmy Lech Browary Wielkopolski pomógł mi znaleźć kolega z boiska, Krzysztof Liberacki. A teraz jestem menedżerem Fabryki Cukierniczej Kopernik na jedną czwartą Polski.
Jak Pan ocenia z perspektywy czasu swoją karierę. Co dała Panu koszykówka?
Na pewno kilka ważnych rzeczy. Przekonałem się, że nie ma wyników bez ciężkiej pracy. Nauczyłem się pokory - jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz - i „zdrowej” rywalizacji w zespole, ale dla dobra drużyny. Poznałem przy tym wielu wspaniałych ludzi.
I już na koniec. Skąd się wziął pseudonim „Szczawiu”?
Jako młody chłopak miałem taki trochę piskliwy głos i chyba Tomek Warchał nazwał mnie „Szczawik”. Potem, jak już „dorosłem” przemianowano mnie na „Szczawiu”. I tak zostało.
Dziękuję za rozmowę.
Teczka osobowa
Dariusz Barszczyk. Ur. 05.09.1968 r. w Bydgoszczy. Pseudonim: „Szczawiu”. Wzrost: 196 cm. Pozycja: skrzydłowy. Wychowanek Astorii Bydgoszcz. W sezonie 1984/1985 z drużyną kadetów zdobył złoty medal mistrzostw Polski, a w sezonie 1986/1987 złoty medal MPJ. Debiut w I drużynie w sezonie 1986/1987 (w meczu ze Spójnią Gdańsk; zdobył 24 pkt), II miejsce w II lidze, 1987/1988 IV miejsce w II lidze, 1988/1989 I miejsce w II lidze, awans do I ligi, 1989/1990 XII miejsce w I lidze, spadek do II ligi. Debiut w I lidze 9.12.1989 r. w meczu z Legią Warszawa. Od 1990/1991 zawodnik Instalu Białystok, 1990/1991 X miejsce w II lidze, 1991/1992 X miejsce w II lidze, 1992/1993 VII miejsce w II lidze, 1993/1994 III miejsce w II lidze, 1994/1995 II miejsce w II lidze, awans do I ligi po turnieju barażowym w Ostrowie (w latach 1992-1995 kapitan drużyny), 1995/1996 XII miejsce w I lidze, 2. miejsce w barażowym turnieju w Pruszkowie o utrzymanie. Do Bydgoszczy wrócił przed sezonem 1996/1997, IV miejsce z Astorią w II lidze (rozegrał 25 meczów, śr. 9,04 pkt). W 1997 r. zakończył karierę. Absolwent ATR w Bydgoszczy, inżynier zarządzania i marketingu.