TADEUSZ NADOLSKI (Express Bydgoski)

Rozmowa ze Stefanem Błażejewskim, do 1984 r. zawodnikiem Astorii. Potem grał w Gwardii Szczytno i we Włocławku.

 

Jest Pan rodowitym bydgoszczaninem. Gdzie spędził Pan dzieciństwo?

Urodziłem się w 1956 roku na Szwederowie. Następnie mieszkałem w Śródmieściu - najpierw na ulicy Kwiatowej, a potem na Sienkiewicza. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 58. Od siódmej klasy zmieniono nam tak zwaną rejonizację i przeniesiono do Szkoły Podstawowej nr 2 przy ul. Hetmańskiej. W tej pierwszej, jeśli chodzi o sport, to specjalizowano się w piłce ręcznej i ja w szóstej klasie znalazłem się w reprezentacji tej placówki, a ze względu na mój wzrost - mierzyłem już 186 centymetrów - postawiono mnie na bramce. SP nr 2 miała bardzo małą salę gimnastyczną. Pamiętam jak dziś pierwszą lekcję wychowania fizycznego. Nigdy wcześniej nie miałem w ręku piłki do koszykówki. Doszło do takiej sytuacji, że podano mi piłkę na środku boiska. Rzuciłem w stronę kosza i... trafiłem. Jak wuefista to zobaczył, to powiedział krótko: - Będziesz chodził na SKS.

I w taki dość przypadkowy sposób rozpoczęła się Pana przygoda z basketem...

Najpierw oczywiście było abecadło koszykówki - nauka dwutaktu, rzutu. Równolegle występowaliśmy w rywalizacji drużyn szkolnych. Już po roku zajęć w byłem najlepszy w szkole. Gdy byłem w ósmej klasie finał tych rozgrywek odbył się w hali Astorii przy ul. Królowej Jadwigi. Te mecze obserwowali szkoleniowcy klubowi - wtedy jeszcze Zawiszy. Wpadłem im w oko i zaproponowano mi podjęcie treningów w klubie. Pojawiłem się tam parę razy, ale ze względu na to, że trzeba było dojeżdżać tramwajem, nie podobało mi się to. Próbowano mnie też namówić do zapisania się do sekcji strzeleckiej. Ale treningi z pistoletem były tak nudne i monotonne, że szybko zrezygnowałem. Po ukończeniu podstawówki poszedłem do szkoły zawodowej i przez rok nie miałem w ogólne styczności z koszykówką. Bardzo mi tego jednak brakowało i bodaj w 1971 roku zgłosiłem się do Astorii, która przejęła sekcję od Zawiszy. 

Pierwszym Pana trenerem był...

...Jan Torzyński, a zajęcia odbywały się w sali przy ul. Konarskiego. Po roku trafiłem pod skrzydła Ryszarda Mogiełki. Dzięki ciężkiej pracy po dwóch kolejnych latach trafiłem już do pierwszego zespołu seniorów. Miałem trochę szczęścia. Na mojej pozycji, czyli centra, grał wówczas doświadczony Wojciech Ruszkowski. Chyba w 1974 roku „Sucharowi”, jak na niego mówiliśmy, urodziły się bliźniaki i zrezygnował z czynnego uprawiania sportu. W ten sposób zająłem jego miejsce. To mnie bardzo zmobilizowało. Przychodziłem na trening juniorów na 18.00, potem uczestniczyłem w zajęciach seniorów, a na koniec jeszcze trenowałem razem z zespołem AZS. W ten sposób nadrabiałem zaległości, bo do basketu trafiłem dość późno. Miałem sporo braków i dlatego Jerzy Nowakowski uczył mnie... biegać..

W tamtych czasach drużyna Astorii złożona była przede wszystkich z wychowanków. Na koszykówce w tym klubie nie można było się dorobić?

Po skończeniu szkoły byłem zatrudniony w „Famorze” przy ul. Kaszubskiej. Nie było taryfy ulgowej. Osiem godzin pracy, popołudniami treningi, a w weekendy mecze. Na spotkania wyjazdowe jeździliśmy głównie pociągami. Przy tej okazji można było dodatkowo zarobić, bo jechaliśmy osobowym drugą klasą, a delegacje rozliczaliśmy za pierwszą pospiesznym. Jakie to były czasy, to mogę przytoczyć taką anegdotę. W „Famorze” pracował ze mną Janusz Andrysiak, w przeszłości koszykarz Zawiszy. W klubie dostałem nowy dres Astorii. Ubrałem bluzę i poszedłem do zakładu. Jak on to zobaczył, to z miejsca mnie ochrzanił. - Młody, co ty robisz? To jest do treningu i na mecze, a nie do chodzenia na co dzień! Taki sprzęt trzeba było po prostu oszczędzać. Tak to wyglądało..

Kolejnym szczeblem Pana kariery była Gwardia Szczytno, do której przeszedł Pan w 1984 roku w wieku 28 lat. Jak do tego doszło?

Wcześniej miałem kilka propozycji z innych klubów w Polsce. Między innymi z Pogoni Szczecin, która w tamtych czasach była jedną z najlepszych drużyn w Polsce. Byłem już właściwie dogadany, ale chciałem, żeby mi załatwili dodatkowo ćwierć etatu, bo miałem już rodzinę, żonę Jolantę i syna Bartosza, i liczyłem na dodatkowe pieniądze. Ale usłyszałem - stary, ty masz grać, a nie pracować. I rozmowy się skończyły. Wracając do Gwardii. Zadecydowało mieszkanie i propozycja podjęcia studiów. Astoria przez lata obiecywała mi samodzielny lokal. Otrzymałem kilka ofert, ale nie nadawały się one do zamieszkania, w takim był katastrofalnym stanie. Tymczasem w Szczytnie z miejsca wprowadziłem się do nowego bloku i zacząłem naukę w Wyższej Szkole Oficerskiej ówczesnej Milicji Obywatelskiej. Po trzech latach studiów otrzymałem stopień podporucznika. W tamtych latach wiązało się to też z dobrym wynagrodzeniem wynoszącym około dwóch pensji nauczycielskich. A tak na marginesie. Wybierając taką drogę życiową i zawodową miałem sporo oporów. Bo należałem do „Solidarności” i służby mundurowe niespecjalnie mnie pociągały. Nikomu o swojej decyzji wcześniej nie powiedziałem. Dopiero jak już klamka zapadła. Notabene w Astorii mieli do mnie o to pretensje, bo przymierzano się do awansu do I ligi (dzisiejsza ekstraklasa - dop. T.N.), a ja osłabiłem drużynę.

Kolejnym etapem w Pana życiu był Włocławek.

Po skończeniu studiów w 1987 roku przenieśliśmy do tego miasta, bo stamtąd pochodziła moja żona. Pracę podjąłem w komendzie wojewódzkiej MO, a potem oczywiście policji. I od razu zaproponowano mi, bym jeszcze pograł sobie w koszykówkę. I tak trafiłem do WTK, które potem zmieniło nazwę na Provide. I tam w III lidze występowałem do 1991 roku, kiedy to zakończyłem karierę sportową.

Oprócz pracy zawodowej był Pan przez jakiś czas trenerem.

W komendzie wojewódzkiej zatrudniony byłem do 1998 roku. Potem przeniosłem się do Warszawy, do komendy głównej i CBŚ. Byłem prekursorem projektu świadka koronnego i jednym z sześciu koordynatorów na całą Polskę. W 2003 roku przeszedłem na emeryturę. A wracając do mojego epizodu trenerskiego. Po zakończeniu służby w policji w latach 2004-2009 byłem szkoleniowcem młodzieży we Włocławku. Zakończyłem ten etap mojego życia ze względu na - delikatnie najogólniej mówiąc - niesprzyjającą atmosferę w klubie i konflikt z innym trenerem, który uważał, że to on jest najmądrzejszy. Potem pracę asystenta przy prowadzeniu kadry wojewódzkiej rocznika 1995 zaproponował mi Zbigniew Próchnicki (były koszykarz Astorii, obecnie trener w Novum Bydgoszcz - dop. T.N.). W 2011 roku nasza drużyna zdobyła wicemistrzostwo Polski, a w 2013 r. z rocznikiem 1998 - brązowy. I od tego roku z koszykówką nie mam już nic wspólnego.

Dziękuję za rozmowę.