Do spotkania z Legią Warszawa podchodziliśmy z pozycji tzw. „underdoga”. Podopieczni Wojciecha Kamińskiego przed sezonem zbudowali bowiem bardzo silny skład, w którym znaleźli się gracze z przeszłością w NBA. Mimo że i my do bezpośredniego starcia przystąpiliśmy z takim zawodnikiem, na parkiecie widać było kolosalną różnicę pomiędzy obiema drużynami.

Od samego początku Legia była stroną przeważającą, jednak w pierwszej połowie byliśmy w stanie znajdować pojedyncze odpowiedzi w postaci dobrych zagrań Mike’a Smitha czy też Nathana Cayo, którego bardzo chętnie chcieli uruchamiać pod koszem jego koledzy z drużyny. Zupełnie inaczej wyglądało to, jeśli chodzi o nowego gracza w naszej drużynie, czyli Myke’a Henry’ego. Amerykanin z przeszłością w najlepszej lidze świata, a także czołowych ligach na Starym Kontynencie, bardzo chciał pokazać się w swoim pierwszym meczu w Energa Basket Lidze z dobrej strony, ale było zupełnie odwrotnie.

Henry w całym meczu uzbierał na swoim koncie 7 punktów, ale przy bardzo słabej skuteczności z gry (3/11), do czego dodał aż 7 strat. Mamy oczywiście nadzieję, że były to złe lepszego początki, gdyż 29-latek na pewno posiada spore umiejętności gry zarówno w ataku, jak i obronie, ale wyraźnie było widać, że jest zupełnie nowym ogniwem w bydgoskiej ekipie. Henry w całym meczu nie był w stanie znaleźć odpowiedniego rytmu, trafił tylko jeden z pięciu rzutów z dystansu, ale jeśli o ten element koszykarskiego rzemiosła chodzi, to cały nasz zespół wyglądał bardzo źle.

Benjamin Simons miał w tym względzie 1 na 6, Mike Smith 0/5, a Igor Wadowski, Piotr Wińkowski i Aleksander Lewandowski w sumie nie trafili ani razu na cztery podjęte próby, co łącznie złożyło się na zaledwie 14-procentową skuteczność z dystansu. Trudno jest myśleć o nawiązaniu jakiejkolwiek walki z tak dobrym zespołem jak Legia, jeśli nie trafia się we własnej hali na chociażby przyzwoitej skuteczności za trzy. Dla porównania rywale umieścili w naszym koszu 12 z 27 rzutów zza łuku, a po raz kolejny popis w tym elemencie w bydgoskiej hali dał Grzegorz Kamiński.

Skrzydłowy Legii, praktycznie równo z syreną, obwieszczającą koniec trzeciej kwarty, trafił z własnej połowy, podwyższając prowadzenie swojej ekipy do 17 punktów. Przed ostatnią kwartą przegrywaliśmy więc 50:67, a rzut Grzegorza mocno podciął nam skrzydła, co było widać w trakcie ostatnich dziesięciu minut spotkania. Pod koniec obaj trenerzy zdecydowali się na sięgnięcie po swoich dużo dalszych rezerwowych. Wojciech Kamiński dał więc szansę Jakubowi Sadowskiemu i Szymonowi Kołakowskiemu, a Marek Popiołek Jakubowi Ulczyńskiemu i Kubie Stupnickiemu.

Przebudowa w naszym zespole przypadła na bardzo trudny moment - pomiędzy meczami z czołowymi ekipami ekstraklasy. Z drużyny po starciu ze Śląskiem odeszli Eddy Polanco i Nick Muszynski, a do meczu z Legią nie udało się zakontraktować nowego podkoszowego. Czynione są jednak olbrzymie starania, aby taki zawodnik dołączył do nas jak najszybciej, co na pomeczowej konferencji podkreślił trener Popiołek. Już w czwartek do Bydgoszczy zawita ekipa z Gliwic i będzie to dla nas kolejny w tym sezonie mecz za przysłowiowe 4 punkty.

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz – Legia Warszawa 61:86 (21:28, 13:16, 16:23, 11:19)

Enea Abramczyk Astoria: Mike Smith 16, Nathan Cayo 11, Daniel Szymkiewicz 8, Myke Henry 7, Benjamin Simons 7 - Aleksander Lewandowski 5, Michał Pluta 3, Jakub Ulczyński 2, Piotr Wińkowski 2, Jakub Stupnicki 0, Igor Wadowski 0.

Legia: Devyn Marble 15, Ray McCallum 13, Janis Berzins 7, Geoffrey Groselle 2, Grzegorz Kulka 0 - Travis Leslie 20, Grzegorz Kamiński 14, Dariusz Wyka 9, Łukasz Koszarek 6, Szymon Kołakowski 0, Jakub Sadowski 0.