Tadeusz Nadolski (Express Bydgoski)

W cyklu rozmów z byłymi koszykarzami Astorii Bydgoszcz prezentujemy wywiad z Maciejem Kulczykiem. Zawodnikiem z wybitnym dorobkiem w kategoriach młodzieżowych, który jednak dużej kariery w seniorach nie zrobił.

Tadeusz Nadolski: Na początek tradycyjne pytanie. Jak trafił Pan do basketu?

Maciej Kulczyk: Mój starszy brat Adam trenował koszykówkę i był już uczniem klasy sportowej o tym profilu w Szkole Podstawowej nr 47. Grał w jednej drużynie między innymi z Mariuszem Sobackim, Wojciechem Warczakiem, Jackiem Kozłowskim. W sezonie 1982/1983 ta ekipa na mistrzostwach Polski kadetów w Łodzi zajęła siódme miejsce. Adam skończył karierę na etapie juniora. Ja swoją przygodę ze sportem zaczynałem od piłki nożnej w Zawiszy, ale rodzice stwierdzili, że albo zimno, albo się przeziębię i dlatego w czwartej klasie zapisali mnie na zajęcia koszykówki prowadzone przez trenera Jerzego Szulakowskiego w Pałacu Młodzieży. W piątej klasie trafiłem już do SP nr 47 przy obecnej ulicy Czartoryskiego, której dyrektorem był Lech Wardziński. I tu ciekawostka. Spotkaliśmy się ponownie, gdy podjąłem pracę jako nauczyciel w kierowanej przez niego placówce przy ul. Bałtyckiej. Trenerami, którzy mieli największy wpływ na rozwój mojej kariery, byli Paweł Bazyly, Jerzy Nowakowski i Aureliusz Gościniak. Jeżeli kogoś nie wymieniłem, to przepraszam, ale takie są moje odczucia.

Druga połowa lat osiemdziesiątych przyniosła wiele sukcesów w koszykówce młodzieżowej w Astorii. Pan był ważnym ogniwem drużyn, które zdobywały medale mistrzostw Polski kadetów i juniorów.

Pierwszy raz na podium, na trzecim stopniu, stanęliśmy w Prudniku na mistrzostwach kraju kadetów w Prudniku, prowadzeni przez Pawła Bazylego. Ten medal bardzo sobie cenię, ponieważ byłem dwa lata młodszy od kolegów z naszego zespołu. Wiadomo, że nie byłem graczem wiodącym, ale swój udział w tym sukcesie na pewno mam. W sumie mam na swoim koncie cztery krążki mistrzostw Polski oraz dwa czwarte miejsca kadetów i juniorów z rocznikiem 1970.

Mając niespełna 19 lat zaliczył Pan swój debiut wśród seniorów. Było to 21 stycznia 1990 roku w meczu z Zastalem Zielona Góra. Był to pierwszy sezon Astorii na najwyższym szczeblu rozgrywek, szybko zresztą zakończony spadkiem. Z tego co pamiętam, grał Pan tylko epizody?

Tak, oczywiście. Ja jako junior występowałem wówczas głównie w tak zwanej lidze rezerw, która funkcjonowała przy pierwszej lidze, czyli dzisiejszej ekstraklasie. Tam nabieraliśmy doświadczenia. Jak była potrzeba i okazja, to trener seniorów dobierał sobie jednego, dwóch zawodników.

Uczestniczący w naszej rozmowie Mariusz Rybka, który prowadzi część historyczną na stronie internetowej Astorii, dodaje: - Pamiętam, że drużyna rezerw rozgrywała swoje mecze przed seniorami. Laliście wówczas wszystkich, w przeciwieństwie do pierwszego zespołu, który w całym sezonie wygrał tylko trzy razy.

Ma Pan na swoim koncie także występy w reprezentacjach Polski.

W sumie w kadrze, najpierw kadetów, a potem juniorów - zresztą razem z moim przyjacielem z Astorii, Piotrem Dunalem - grałem przez trzy lata. To były fajne czasy. Dzięki temu zaliczyłem pierwsze wyjazdy zagraniczne. Pamiętam, jak bodaj w 1987 lub 1988 roku byliśmy na turnieju w RFN. Wszyscy wiedzą, jakie to były czasy, jak wówczas wyglądała Polska. Pobyt za żelazną kurtyną był dla nas niezapomnianym przeżyciem. Zawody rozgrywane były w Mannheim w bazie wojsk amerykańskich. Stacjonowały tam całe rodziny. Po ulicach jeździły takie samochody, że nam szczęki opadały. Bo przecież wtedy w Polsce widać było praktycznie jedynie syrenki, trabanty, wartburgi, duże i małe fiaty.

Granie łączył Pan oczywiście z nauką...

Po podstawówce skończyłem technikum samochodowe. To nie było jednak to, co chciałbym robić. Zamierzałem dalej spełniać się w sporcie. Dlatego poszedłem na kierunek trenerski Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie. Tam spędził rok, poznałem swoją żonę. Studia musiałem na rok zawiesić, ale skończyłem je ostatecznie w Poznaniu jako magister wychowania fizycznego i trener drugiej klasy. Na czas nauki w Gorzowie przeniosłem się do miejscowej Warty, gdzie grałem w II lidze.

Potem na dwa sezony 1993/1994 i 1994/1995 wrócił Pan do Astorii...

Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale szybko stwierdziłem, że najtrudniej jest się przebić miejscowym. Dlatego na kolejny sezon przeniosłem się do III-ligowego wówczas Trefla Sopot. Do Trójmiasta pociągnął mnie za sobą bydgoski trener Adam Ziemiński. Tam grałem jeden rok, a ta drużyna, awansowała rok po roku aż do ekstraklasy. Ja wówczas zostałem kapitanem Trefla i po roku świętowaliśmy awans. To był zespół zbudowany niemal od zera. Z Polski ściągnięto w sumie aż ośmiu, w większości młodych perspektywicznych zawodników. Tu można wymienić takie nazwiska, jak Wojciech Kukuczka, Przemysław Frasunkiewicz, świętej pamięci Tomek Rospara, czy Wojciech Kamiński, który jest teraz trenerem Rosy Radom.

I to był koniec Pana przygody z koszykówką jako zawodnika.

W Sopocie było duże parcie na wynik, sprowadzono kolejnych graczy, w tym amerykańskich, konkurencja był wielka. Zacząłem rozumieć, że z gry chleba nie będę miał.

Po sukcesach w kategoriach młodzieżowych, wielkiej kariery wśród seniorów Pan nie zrobił. Czego zabrakło?

Moim zdaniem, zabrakło mi dwóch rzeczy. Przede wszystkim moje parametry, czyli wzrost (194 cm - dop. T.N.), nie predestynowały mnie do gry na pozycjach trzy, a czasami nawet cztery, na których występowałem. Powinienem grać na „dwójce”, ale na to nie pozwalała mi moja technika użytkowa. To jest taki aspekt techniczny w mojej karierze. Druga rzecz ma charakter bardziej ogólny. W koszykówce, jak chyba w każdym sporcie, trzeba mieć trochę szczęścia. W ważnym dla mnie okresie trener Roman Haber postawił na grającego też jako skrzydłowy Marcina Radziwona. I żeby była jasność. Trafił w dziesiątkę. Marcin wygrał tę rywalizację, poszedł dalej, mi się nie udało, zostałem gdzieś lekko z boku. Może wtedy powinienem zmienić klub, skoro nie mogłem się przebić u siebie. Może trzeba było powiedzieć sobie - odchodzę, żeby się rozwijać. Ale się nie odważyłem. To w wieku 19-20 lat jest bardzo trudna decyzja. Gdybym może miał dobrego doradcę... Generalnie można powiedzieć, że nie wszystko zawsze zależy od samego zawodnika.

W tej sytuacji w wieku zaledwie 25 lat zawiesił pan koszykarskie buty na kołku. Nie za wcześnie?

Nie, to był bardzo dobry moment. Bo trzeba było sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to dalej ciągnąć? Ja stwierdziłem, że to nie sensu.

Jak miał Pan pomysł na dalsze życie?

Miałem już ukończone studia, ale w pierwszym roku, nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Pojawiła się żona, pierwsze dziecko. Wiedziałem jedno, że chcę zostać - jak to się mówi - przy sporcie. Rozpocząłem więc pracę jako wuefista w szkole podstawowej na Wyżynach. Tam spędziłem dwa i pół roku, zaczynałem tworzyć grupy koszykarskie. Pewnego dnia mój kolega z boiska, Zbyszek Próchnicki, który zatrudniony był w placówce przy ul. Bałtyckiej, zaprosił mnie na sparing. Porozmawialiśmy sobie i Zbyszek spytał się, czy nie zająłbym się „na poważnie” trenerką. I w 2000 roku dołączyłem do niego - w szkole nr 32 i działającym przy niej klubie Novum. Potem dołączył do nas jeszcze Grzegorz Skiba, także wychowanek Astorii. I już 16. rok funkcjonuję tam jak nauczyciel i trener.

Pracuje więc Pan, jak to się mówi, u podstaw...

Mam satysfakcję, że spod mojej ręki wyszło kilku zawodników, którzy grali i grają w seniorach w Astorii. Tu mogę wymienić takie nazwiska, jak Karol Kutta, Łukasz Frąckiewicz, Paweł Robak, brat Piotra i syn Jacka, Łukasz Wardziński. Obecnie w składzie „Asty” jest Filip Czyżnielewski, który zaczynał przy ul. Królowej Jadwigi, ale potem trenował pod moim kierunkiem. Aktualnie dwóch moich zawodników jest reprezentantami Polski U-14 - Jakub Ulczyński, który wyjechał uczyć się i trenować w Stanach Zjednoczonych, oraz Nataniel Kolasiński. Wyszkoliłem syna Grzegorza Skiby, Adama, który kontynuuje karierę w Dąbrowie Górniczej. A w sumie ostatnio trzykrotnie moje drużyny awansowały do finałów mistrzostw Polski. To też mnie bardzo cieszy.

Dziękuję za rozmowę.

Teczka osobowa

Maciej Kulczyk. Ur. 1.07 1971 r. Pseudonim: Kula. Wzrost: 194 cm. Pozycja: skrzydłowy. Czterokrotny medalista mistrzostw Polski kadetów i juniorów. W I drużynie Astorii od sezonu 1988/1989, I miejsce w II lidze, awans do I ligi, 1989/1990 XII miejsce w I lidze, spadek do II ligi, debiut w I lidze, 21.01.1990 r. w Zielonej Górze w meczu z Zastalem. 1990/1991 II miejsce w II lidze, awans do I ligi. Koszykarz Warty Gorzów w sezonie 1991/1992, awans do II ligi, 1992/1993 XI miejsce w II lidze, spadek do III ligi. Ponownie w barwach Astorii w sezonie 1993/1994 VI miejsce w II lidze, 1994/1995 IV miejsce w II lidze. 1995/1996 zawodnik Trefla Sopot, awans do II ligi. Reprezentant kraju kadetów i juniorów. Obecnie trener w Novum Bydgoszcz.