Dawid Siemieniecki na co dzień publikuje artykuły dla SportowychFaktów, a także jest ekspertem programu Cafe Basket, jednak tym razem przeprowadził dla naszej redakcji bardzo ciekawą rozmowę z trenerem Grzegorzem Skibą. Zachęcamy do przeczytania niezwykle ciekawego materiału.

Dawid Siemieniecki: Jak długo prezes Enea Astorii, Bartłomiej Dzedzej, namawiał pana na przyjęcie stanowiska trenera seniorskiego zespołu?

Grzegorz Skiba: Już od kilku lat. Przed minionym sezonem propozycja pojawiła się znów. Tak jak w poprzednich latach odmówiłem, nie chciałem zbyt dużych zmian w swoim życiu. Po jakimś czasie dostałem jednak sms-a z prośbą, abym wszystko przemyślał raz jeszcze i że mam trzy dni na zastanowienie. Był to dla mnie i mojej rodziny czas intensywnych rozważań i przemyśleń. Zdecydowałem się podjąć wyzwanie. I absolutnie nie żałuję.

Co finalnie zaważyło na takiej, a nie innej decyzji?

Seniorskiej koszykówce trzeba poświęcić dużo więcej czasu, co niestety odbywa się kosztem rodziny. Jednak po analizie za i przeciw, rozmowach z małżonką i dziećmi, bo dużo zależało również od nich, podjęliśmy decyzję o parafowaniu kontraktu.

Czyli obaw było sporo?

Sporo, bo wszystko, co nowe niesie za sobą lęk i obawę. Młodzieżowa koszykówka a seniorska, to dwa różne światy i właśnie tego się obawiałem - czy podołam. Jednym z warunków objęcia posady było to, że Hubert Mazur będzie moim asystentem. On się na to zgodził. Jego decyzja dodała mi nieco spokoju, bo wiedziałem, że jego wiedza o I lidze jest bardzo duża.

Co jeszcze przekonało pana o tego, aby zdecydować się zostać trenerem Enea Astorii. Wizja klubu?

Dokładnie tak. Klub jest prowadzony bardzo dobrze i wszyscy naokoło to doskonale widzą. Rozwój organizacyjny idzie w parze ze sportowym, co najlepiej odzwierciedlają ostatnie wyniki. Wzmocnienia przedsezonowe też pozwalały nam myśleć o tym, że uda się osiągnąć dobry rezultat na koniec sezonu. Do tego dochodziły pragnienia. Prezes podkreślał, że marzy o tym, aby któregoś dnia Astoria ponownie zagościła w ekstraklasie. To wszystko spowodowało, że zaczęliśmy dążyć do tego, aby marzenia się spełniły. Okazało się, że stało się to naprawdę bardzo szybko.

Spokoju musiało też dodać sprowadzenie takich graczy, jak Marcin Nowakowski, Kuba Dłuski i Grzegorz Kukiełka.

Tak. Wiedziałem, że przyjście takich zawodników pozwoli nam osiągnąć stawiany cel, czyli - początkowo - awans do play-offów. Te transfery ułatwiły mi podjęcie ostatecznej decyzji o poprowadzeniu drużyny seniorów w nadchodzącym sezonie.

Jak może pan ocenić zderzenie z I ligą? I dla pana, i dla zespołu, bo ten początek był w waszym wykonaniu dość średni...

Oczekiwania były spore. W zespole zmieniony sztab trenerski i kilku ważnych zawodników. To wszystko trzeba było poukładać. Graliśmy sporo sparingów z ekipami z EBL, bo uważam, że lepiej sprawdzać się z mocniejszymi. Z perspektywy czasu widzę jednak, że byłoby lepiej, gdybyśmy więcej sparingów grali z drużynami z I ligi, abyśmy mogli obiektywnie spojrzeć na to, w którym miejscu jesteśmy.

Początek był trudny i nerwowy, ale musieliśmy kilku rzeczom się przeciwstawić. Zespół szukał swojej tożsamości, swojego stylu. Na to wszystko potrzeba było zwyczajnie czasu. Prowadziliśmy również rozmowy, nieraz trudne, ale z perspektywy czasu widać, że wszystko potoczyło się dobrze, nasza gra wyglądała lepiej i mogliśmy spokojniej patrzeć w przyszłość. Było widać postęp, każdy odnalazł swoje miejsce, więc raz jeszcze powtórzę, że czas działał na naszą korzyść.

Kiedy zaczęła się tworzyć drużyna?

To był dłuższy proces. Dla mnie światełkiem był domowy mecz ze Śląskiem, kiedy zespół pokazał, że przegrywając już dość wysoko, potrafi się podnieść z trudnego położenia. W ostateczności i tak nie wygraliśmy, ale drużyna uwierzyła w siebie i w to, że stać ją na naprawdę wiele. Zapłonęła iskierka i powoli żar zaczął się rozpalać.

Ciekawa była II runda, gdzie bardzo urośliśmy. Były małe wpadki, jak np. bardzo słaby mecz w Prudniku, gorszy dzień w Poznaniu, ale przede wszystkim było w nas widać, że chcemy wygrywać. Nawet grając słabo, potrafiliśmy po prostu wiele spotkań wyrwać, bo bardzo tego chcieliśmy. Wola zwyciężania była naprawdę duża, a to dało nam sporo pewności siebie na fazę play-off.

A mecz w Łańcucie? Jak może pan ocenić tamto starcie, bo zawodnicy, z którymi rozmawiałem, m.in. Marcin Nowakowski czy Michał Aleksandrowicz zgodnie podkreślali, że dla nich to właśnie te zawody były przełomowe.

Zgodzę się z tym. Jechaliśmy na ten wyjazd po dwóch porażkach i to do zespołu, który na tamten moment nie przegrał meczu, a w dodatku u nas nie mógł zagrać Grzesiek Kukiełka, który miał kontuzję. Trochę wtedy eksperymentowaliśmy, bo Mikołaj Grod musiał występować na trójce, ale dzięki temu zaczęła się nasza dobra gra parą wysokich. Łukasz Frąckiewicz i Kuba Dłuski świetnie się wspomagali, kilka akcji dołożył Dorian Szyttenholm i można powiedzieć, że nieco zdominowaliśmy zespół Sokoła. Wtedy faktycznie zaskoczyliśmy i od tego momentu coś pękło. Ja jednak będę się upierał, że prawdziwym przełomem był mecz ze Śląskiem. I to pomimo tego, że był on finalnie przegrany.

Co może pan powiedzieć na temat tej ekipy? Ostatnio zasłyszałem słowa włoskiego trenera piłki nożnej, który stwierdził, że do drużyny powinno się dobierać przede wszystkim dobrych ludzi, może nawet czasem nieco kosztem umiejętności, bo na dłuższą metę dobrzy ludzie po prostu wygrywają. Jakich zatem miał pan ludzi w swoim zespole?

-To są dobrzy ludzie, naprawdę. Przede wszystkim życzliwi jeden drugiemu. Bywały drobne niesnaski, ale nie da się sprawić, aby zespół był od tego wolny. Drużyna koszykówki to grupa ludzi spędzającą ze sobą bardzo dużo czasu i drobne nieporozumienia pojawią się zawsze. Jednak wspomniana przeze mnie dobroć i życzliwość powodowały, że szybko takie rzeczy były wyjaśniane i ostatecznie jeden na drugiego po prostu mógł zawsze liczyć.

Był może pewien podział, ale związany był on z tym, że niektórzy mają już swoje rodziny, a reszta jeszcze nie. Wtedy jednak jest nieco inne spojrzenie na życie, ale w ostatecznym rozrachunku wszyscy mogliśmy usiąść przy jednym stole, porozmawiać i to było w tym zespole naprawdę dobre. Przede wszystkim wszyscy zawodnicy potrafili w którymś momencie schować do kieszeni swoje ego i postawić dobro drużyny na pierwszym miejscu. Będę stale powtarzał, że było ich stać naprawdę na wielkie rzeczy i właśnie to osiągnęli.

Jak mógłby pan ocenić swoją współpracę z Marcinem Nowakowskim? Bo mówi się, że to właśnie rozgrywający jest mózgiem zespołu i jednocześnie boiskowym przedłużeniem myśli trenerskiej.

Z Marcinem współpraca układała się bardzo dobrze. Ja byłem rozgrywającym i w wielu sytuacjach wiedziałem, co on może czuć. Swoim doświadczeniem dawał bardzo duży spokój, który udzielał się nie tylko drużynie, ale mi także. Potrafił nam - sztabowi - przekazywać swoje uwagi, które okazywały się dla nas niezwykle cenne. Świetnie też się złożyło, że szczyt jego formy przypadł właśnie na play-offy, gdzie szukał możliwości wzięcia na siebie ciężaru gry, znajdował je i dzięki temu mógł się w stu procentach spełnić jako rozgrywający w tym sezonie. Bardzo go cenię i naprawdę cieszę się, że miał swój moment, zwłaszcza w ostatnim meczu ze Śląskiem.

Przejdźmy do play-offów. Czy przed serią z Biofarmem Basket były duże obawy? Bo poznaniacy naprawdę świetnie finiszowali w rundzie zasadniczej.

Mieliśmy się kogo i czego obawiać. Historia pojedynków bydgosko-poznańskich w ostatnich latach też kazała się mieć na baczności. Byliśmy świadomi tego, że w sezonie zasadniczym raz pokonaliśmy ten zespół wysoko, ale był mocno osłabiony. Jednak już na wyjeździe, gdy wystąpił w pełnym składzie, zdołał nas pokonać. Myślę, że forma i jakość gry Biofarmu sprawiły, że podeszliśmy do tej rywalizacji niezwykle skupieni i zmotywowani. Plusem dla nas w tej serii była głębia składu, bo każdy mecz z Biofarmem Basket był naprawdę trudny, a każdy z nich potrafiliśmy "przepychać" w drugich połowach dzięki temu, że mieliśmy więcej sił. Nie były to piękne spotkania w naszym wykonaniu, ktoś też powie, że wygrana 3-0 pokazuje, że było łatwo i przyjemnie, ale my doskonale wiemy, ile musieliśmy włożyć zdrowia, aby ta seria zakończyła się tak, a nie inaczej.

To przejdźmy do serii z Sokołem i meczu numer 3. Przegrany. I to po słabej grze. W sumie zespół był wtedy krok od odpadnięcia, ale powstał.

Ekipa z Łańcuta ma wielkie doświadczenie w grze w play-offach 1. ligi. I sporą siłę podkoszową, z czym mieliśmy problem w tej serii. Co do meczu numer trzy, to muszę przyznać, że nasze założenia okazały się kompletnie nietrafione. Dawaliśmy za dużo wolnej przestrzeni rywalom, a przede wszystkim Kamilowi Zywertowi i Wiktorowi Sewiołowi. Po meczu wiedzieliśmy, że dzień później tak zagrać już nie możemy i musimy być bliżej naszych rywali. Przyznam, że grałoby nam się dużo trudniej, gdyby nie kontuzja Dawida Zaguły. W rundzie zasadniczej w Bydgoszczy zagrał przeciwko nam świetne zawody. Wiedzieliśmy, że bez niego, Kamil jest osamotniony na "jedynce", więc kwestia zmęczenia w tej serii nie będzie działała na jego korzyść i jego zespołu.

A jak już doszło do decydującego spotkania w hali Artego Arena, to wiedziałem, że... W zasadzie już po czwartym meczu w Łańcucie, wygranym przez nas, wiedziałem, że u siebie po prostu tego starcia nie przegramy, a w finale może być różnie.

Właśnie, finał. Nie ukrywajmy, faworytem nie byliście, bo to jednak Śląsk przez cały sezon otwarcie mówił o awansie. A tu jednak skończyło się wynikiem 3-0. Czy uważa pan, że było tak, iż rywale lekko zlekceważyli wtedy pana zespół?

Trudno powiedzieć. Docierały do nas różne głosy. Jedne z nich mówiły wprost, że wrocławianie woleliby grać z Sokołem, bo nas zaczynają się lekko obawiać. Sami też nieco z rundy na rundę prezentowali się słabiej, a w decydującym meczu półfinałowym brakowało im naprawdę niewiele, aby nie zagrać w finale.

Pierwszy mecz szedł do pewnego momentu pod dyktando Śląska, ale po przerwie narzuciliśmy swoje warunki, później odskoczyliśmy, przeciwnicy nas doszli, ale my mieliśmy doświadczonego Kubę Dłuskiego, który w newralgicznym momencie zastopował pogoń Śląska i w dobrym stylu wygraliśmy to pierwsze spotkanie.

Co do drugiego starcia to wiedzieliśmy, że nerwowość u rywali będzie wzrastać wraz z biegiem każdej minuty, jeśli mecz będzie wyrównany. I to też powiedziałem zawodnikom. Kuba Musiał w pierwszych dwóch kwartach mocno nas "pokaleczył", ale po przerwie zdołaliśmy ograniczyć jego poczynania, a końcówkę dosłownie wyszarpaliśmy.

No i trzeci mecz. Było tylko 2-0 i aż 2-0. Trzeba to było zakończyć, aby nie skończyło się siatkarską maksymą, że kto nie wygrywa 3-0, przegrywa 2-3. I właśnie dlatego tak bardzo cieszę się z tego, że udało nam się to zakończyć u siebie, po wspaniałym meczu i finalnie wywalczonym awansie.

Kibice. Dali od siebie wiele w hali Artego Arena, ale praca wykonana przez nich we Wrocławiu była chyba jeszcze bardziej kluczowa.

To było coś niesamowitego. Silna i głośna grupa, która była naszym 6-tym zawodnikiem. Kibice rośli wraz z nami i liczę, że również w ekstraklasie będą naszym dodatkowym graczem.

Teraz, a jesteśmy już sporo po finale, wiemy, że nie poprowadzi pan Enea Astorii w EBL. Kiedy taka decyzja w panu zapadła ostatecznie?

Tuż po finale, po samej dekoracji, kiedy już niby na spokojnie, ale nadal w wielkich emocjach, usiedliśmy z Hubertem, spojrzeliśmy sobie w oczy i powiedzieliśmy: co my najlepszego narobiliśmy?

Doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepsze dla dalszego rozwoju klubu i nas samych będzie oddanie sterów komuś z doświadczeniem w ekstraklasie.

Co może pan więc powiedzieć po pierwszych rozmowach z Arturem Gronkiem, który będzie szkoleniowcem zespołu w ekstraklasie, a duet Skiba-Mazur jego asystentami?

Będzie na pewno bardzo ciekawie. Jestem przekonany, że nasza praca będzie się układała bardzo dobrze. Czeka nas niesamowicie dużo pracy. Trener Gronek jest profesjonalistą i tego samego wymaga od nas.

Jak, już po ponad miesiącu, czuje się pan z tą decyzją? (o odejściu ze stanowiska I trenera)

Nic się nie zmieniło. Jestem nastawiony na ciężką pracę i naukę wielu nowych rzeczy. Uważam, że decyzja o rezygnacji ze stanowiska pierwszego trenera była przemyślaną i słuszną decyzją.

Jak może pan ocenić ostatni okres pod kątem przygotowań do ekstraklasy?

Wszyscy w klubie ostro wzięli się do pracy. Sprawy prawne są już uregulowane, organizacyjnie Astoria rośnie w siłę.

Co może pan powiedzieć o zbudowanym właśnie składzie. Kolejne nazwiska wskazują na to, że Enea Astoria nie powinna jako beniaminek bić się jedynie o utrzymanie.

Na miarę zbudowanego budżetu, uważam, że zakontraktowaliśmy bardzo ciekawych zawodników. Czeka nas okres ciężkiej pracy, by z tych koszykarzy powstała drużyna licząca się w walce o play-offy. Potencjał jest, a co sezon przyniesie - zobaczymy!