Gdy na dwie minuty i 45 sekund przed końcem czwartej kwarty kolejną trójkę trafił Joe Bryant, wydawało się, że jest po zawodach. Było wówczas 79:70 dla gości, ale w ostatnich fragmentach pokazaliśmy duży charakter. Do dogrywki doprowadziła trójka Damiana Jeszke, a w niej nie pozwoliliśmy już gościom na cokolwiek.

W pierwszej połowie gra toczyła się pod nasze dyktando. Wprawdzie po dwudziestu minutach było 50:43, a zatem nasza przewaga nie była zdecydowana, niemniej mieliśmy spotkanie z Joe Bryantem i spółką pod kontrolą. Nie udawało nam się jednak ograniczanie poczynań amerykańskiego rozgrywającego, który trafiał wprawdzie trudne rzuty, ale sami nie do końca byliśmy w stanie uprzykrzyć mu życia.

W naszym zespole najlepiej wyglądała za to współpraca Mateusza Kaszowskiego z Piotrem Wińkowskim, efektem czego nasz środkowy wiele akcji kończył z góry, w dodatku były to akcje 2 plus. Inna sprawa, że „Winiu” w większości tego typu akcji nie był w stanie dorzucać punktów z linii rzutów osobistych, ale to akurat było olbrzymią bolączką całego naszego zespołu i to przez cały mecz.

A po zmianie stron daliśmy się rozpędzić gościom. W tej części mieliśmy olbrzymie problemy w ataku, zdobywając zaledwie dwanaście „oczek”. Co gorsze, nasz zastój był widoczny z kwarty na kwartę (30, 20 i 12), co tylko potwierdziła ostatnia odsłona, w trakcie której - przez jej pierwsze cztery minuty - zdobyliśmy zaledwie dwa „oczka”. Popełniliśmy też w tej części sporo bardzo prostych, szkolnych wręcz błędów.

W końcu się jednak przebudziliśmy. Dobrze przewagę fizyczności w strefie podkoszowej zaczął wykorzystywać Szymon Kiwilsza, który po drugiej stronie udanie zablokował jeszcze Kubę Piślę. Ale co z tego, skoro wtedy „odpalił się” Bryant. Lider Śląska trafił dwie niesamowite trójki, po których wrocławianie prowadzili już 79:70. My jednak nie zamierzaliśmy się poddawać.

Kolejne sześć punktów Filipa Małgorzaciaka spowodowało, że emocje w SISU Arenie sięgnęły zenitu. Po następnej dobrej obronie w naszym wykonaniu rzut na remis miał ponownie nasz najlepszy strzelec, ale został zablokowany przez Piślę, a w odpowiedzi zza łuku ponownie udanie przymierzył Bryant i na niecałe 48 sekund przed końcem było 82:76 dla gości.

Szybko za trzy odpowiedział jednak Małgorzaciak, a gdy udało nam się skutecznie wybronić wejście pod kosz Kuby Piśli, swoją klepkę na dystansie znalazł Damian Jeszke i o czas musiał poprosić Łukasz Grudniewski. Wrocławianom pozostawało wówczas 12 sekund na akcję, ale Filip Zegzuła nie pozwolił Bryantowi oddać celnego rzutu i do wyłonienia zwycięzcy piątkowego hitu kolejki potrzebna była dogrywka.

A w tej poszliśmy za ciosem. Rywale, którzy mieli problemy z przewinieniami, nie chcąc pospadać za limit fauli, nie byli już w stanie nas zastopować. Choć nie uniknęliśmy błędów w trakcie dodatkowych pięciu minut gry, to jednak popełniliśmy ich mniej niż rywale i - co najważniejsze - byliśmy od nich skuteczniejsi.

Może nie z linii rzutów wolnych, bo spudłowanie aż 15 prób (20/35) w całym starciu to bardzo zły wynik, ale ostatecznie nie zaważyło to na końcowym rezultacie. Tym samym SISU Arena cały czas pozostaje niezdobyta!

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz – WKS Śląsk II Wrocław 94:88 (30:18, 20:25, 12:20, 20:19, d. 12:6)

Enea Abramczyk Astoria: Filip Małgorzaciak 22, Szymon Kiwilsza 19, Filip Zegzuła 13, Damian Jeszke 7 (13 zb.), Jakub Ulczyński 4 - Piotr Wińkowski 16, Mateusz Kaszowski 10, Kacper Burczyk 3, Jakub Stupnicki 0.

WKS Śląsk II: Joe Bryant 39, Karol Kankowski 14, Szymon Nowicki 7 (10 zb.), Przemysław Kociszewski 5, Kuba Piśla 5 - Aleksander Leńczuk 12, Wojciech Siembiga 6, Jakub Bereszyński, Tobiasz Dydak 0, Daniel Soroka 0.