Trzy kolejki kibice Astorii musieli czekać na debiut swoich ulubieńców przed własną publicznością, ale dzisiaj wiemy już dobrze, że było warto. Czarno-czerwoni pokazali bardzo dobry basket w drugiej połowie i zwyciężyli dość pewnie 76:67.

 

 

 

Opisując sobotnie wydarzenia na parkiecie musimy zacząć od najważniejszego elementu w grze, który ułożył całe losy meczu. W dwóch pierwszych spotkaniach największą bolączką bydgoszczan okazywały się zbiórki, przegrywane 29-47 i 23-43. Dzisiaj już wiemy, że nasi koszykarze wyciągnęli z tego konsekwencje i skuteczne zastawianie tablicy było głównym czynnikiem w przygotowaniach. Dało to oczywiście spodziewane efekty i przeciwko Spójni nasi gracze wygrali ten element bardzo wyraźnie, bo 43-26, pozwalając przyjezdnym na średnio 1.75 zbiórki w ataku na jedną kwartę. To bardzo dobry wynik, a główna w tym zasługa świetne dysponowanego Mateusza Fatza (double-double 13 punktów i 13 zbiórek). To ten gracz świetnie wykorzystywał tego dnia swoje warunki fizyczne, zarówno jeśli chodzi o pracę nóg, skoczność, ale przede wszystkim duży zasięg ramion. To jest coś, czego bardzo brakowało tej drużynie w dwóch pierwszych spotkaniach.

Uprzedzaliśmy jednak wcześniej, że sam mecz nie będzie spacerkiem i nie spodziewaliśmy się tak łatwej drogi jak podczas gry przedsezonowej. Tak właśnie było, ale tylko po części i do pewnego momentu w końcówce III kwarty. To wtedy bydgoszczanie na dobre przejmowali losy meczu, kiedy weszli już we właściwy rytm gry. Świetny nacisk na obrońców wywierali Karol Kutta i Adrian Barszczyk (nie bez przyczyny był najlepszy w statystyce plus/minus, +16), a to z kolei pozwalało nam przechodzić do szybkiego ataku. Ta dobra postawa przełożyła się także na graczy pierwszej piątki, których trener Gierszewski stopniowo desygnował do gry w ostatniej kwarcie, a wygraną dowieźliśmy spokojnie do końca. Tym razem obyło się bez niepotrzebnych nerwów o wynik i niepewne wyczekiwanie do ostatnich sekund. To z pewnością bardzo ucieszyło kibiców.

Jednak jeszcze wcześniej nie mogliśmy być tego tak bardzo pewni, ponieważ do przerwy prowadziliśmy z przyjezdnymi zaledwie 36:35. Widać było gołym okiem, że to Astoria jest drużyną z większymi możliwościami i bardziej rozwiniętym systemem zagrywek, ale brakowało nam konsekwencji i czasami 1-2 dobrych podań, które otwierałyby drogę do kosza. Zamiast tego wkradło się sporo nerwowości w nasze szeregi, ale na całe szczęście wszystko zostało w porę odratowane. Po przerwie zobaczyliśmy efekt przekazanych spostrzeżeń trenerów i wykorzystaliśmy to doszczętnie. Duża ruchliwość i częstsze granie pod penetracje podkoszowe z pewnością to ułatwiły.

W tego typu pojedynkach bardzo duże znaczenie ma głębia składu, co trener „Asty” podkreślał w jednym z przedmeczowych wywiadów. Także obserwatorzy sobotniej potyczki mogli to zobaczyć na własne oczy, że czarno-czerwoni nie muszą liczyć na dobrą dyspozycję wyłącznie dwójki czy trójki liderów. To jest właśnie ta największa nadwyżka w porównaniu z ubiegłym sezonem. W poprzednich meczach naszym najlepszym strzelcem był Hubert Mazur, który dzisiaj ewidentnie nie mógł znaleźć prawidłowego rytmu rzutu, ale nie utrudniło to bardzo znacznie naszej sytuacji. Bardzo dobre wejście z ławki miał wspomniany wcześniej Fatz, ale także Mikołaj Grod (14 punktów i 7 zbiórek). Losy meczu przejmowaliśmy z Karolem Kuttą na pozycji rozgrywającego, który miał świetne końcowe minuty w III kwarcie.

Najlepszy mecz w tym sezonie rozegrał jednak Piotr Robak dla którego mógł być to przełomowy pojedynek. Bardzo dobra skuteczność z dystansu (2/3 zza linii 6.75 m), oraz charakterystyczne dla jego gry zawiśnięcia w powietrzu, które są bardzo trudne do wybronienia przez obrońców, doprowadziły tego dnia do 16 punktów. Poza tym Dorian Szyttenholm jak zwykle przepychał się pod koszem jak lew (4/4 z gry), a pierwsze dwie trójki w sezonie trafił Sebastian Laydych (8 punktów). U gości najtrudniejszy do zatrzymania był duet graczy z pierwszej piątki, a konkretnie Damian Pieloch (15 punktów i 5 przechwytów) i Karol Pytyś (15 punktów i 7 zbiórek). Całkiem dobrze spisywał się także Łukasz Pacocha, ale Astoria powstrzymała go na 5 celnych rzutach z gry przy 14 takich próbach.

Dzisiaj każdy zawodnik „Asty” wniósł coś do gry zespołu, a zazwyczaj kiedy tak piszemy, to właśnie czarno-czerwoni wygrywają swoje pojedynki. Dzisiaj było dokładnie tak samo i nie możemy już się doczekać kolejnych spotkań, kiedy gra zespołu wskoczy na jeszcze wyższy poziom. Nie zapominajmy przecież, że to ciągle jest początkowy etap rozgrywek.

Kolejny mecz koszykarze Astorii rozegrają na wyjeździe. Już w sobotę 17. października naszym rywalem będzie silny Max Elektro Sokół Łańcut (godz. 17.30).

 

 

Astoria Bydgoszcz – Spójnia Stargard Szczeciński 76:67 (18:22, 18:13, 26:20, 14:12)

Astoria: Robak 16 (2x3), Szyttenholm 9, Laydych 8 (2), Mazur 7 (1), Lewandowski 2 oraz Grod 14, Fatz 13 (13 zb.), Kutta 7 (1x3, 4 as.), Barszczyk 0, Łucka 0

Spójnia: Pieloch 16 (1x3, 5 prz.), Pytyś 15 (7 zb.), Pacocha 13 (3x3, 7 zb.), Wróblewski 3 (1), Soczewski 2 (5 as.) oraz Raczyński 10 (1), Bigus 6, Koziorowicz 2, Bodych 0